WAŻNE informacje naprawdę istotne, przydatne z punktu widzenia zrozumienia danego zagadnienia, nie do pominięcia! definicja DEFINICJA wyjaśnienie pojęciaCzołowe zderzenie W sobotnie popołudnie, przy deszczowej pogodzie, pędzące ze Stalowej Woli sportowe audi uderzyło czołowo w jadące z naprzeciwka kombi. Jechała w nim rodzina z małym dzieckiem. 37-letnia Marzena oraz jej mąż – 39-letni Mariusz zginęli na miejscu. Z doszczętnie zniszczonego auta cało wyszedł jedynie ich 2,5-letni syn. - Samochody były rozbite do tego stopnia, że w jednym z pojazdów urwana była kolumna kierownicy. Ewakuowaliśmy dwójkę ludzi i przeszliśmy do resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Mimo naszego doświadczenia, wyszkolenia, użycia specjalistycznego sprzętu, byliśmy w tej sytuacji bezradni. Siła uderzenia była tak ogromna, że nie byliśmy w stanie tym ludziom pomóc – opowiada asp. szt. Marcin Gdula z Komendy Powiatowej PSP w Stalowej Woli. I dodaje: - Takie wypadki pamięta się do końca życia. Tego się nie da wymazać z pamięci. Wypadek przeżył 2,5-letni, najmłodszy syn ofiar wypadku. Feralnego dnia skaleczył się podczas zabawy z rodzeństwem i potrzebna była pomoc lekarza. To właśnie podczas powrotu ze szpitala doszło do tragedii. - Chłopiec płakał w trakcie badania. Wiadomo, to był duży stres, emocje i jacyś obcy ludzie coś z nim robili. Potem usnął, był cały czas pod naszą kontrolą. Chwyciłem go za rękę i on już nie chciał tej ręki przez całą drogę do szpitala puścić – opowiada Tomasz Ziemianin, ratownik medyczny ze Stalowej Woli. - Chłopiec chciał do mamy i pytał cały czas, czy ten wypadek to jego wina, czy zrobił coś złego – dodaje szer. Mateusz Perłowski z Wojsk Obrony Terytorialnej. - Miałem wrażenie, jakbym to ja zabrał matkę temu dziecku. Byłem kierownikiem trzeciego zespołu ratunkowego i ja podjąłem decyzję o odstąpieniu od czynności medyczno-ratunkowych. Wiedzieliśmy, że tam się już nic nie da zrobić – wyznaje Tomasz Ziemianin. Podejrzany Według ustaleń prokuratury, pan Mariusz jechał prawidłowo swoim pasem ruchu. Tuż po wyjeździe z łuku drogi w jego samochód uderzyło czołowo sportowe audi. Jego kierowca Grzegorz G. wyprzedzał na podwójnej ciągłej i miał znacznie przekroczyć prędkość. Od razu pojawiły się również informacje, że mógł być pijany. - Ten mężczyzna po naszym przyjeździe był przytomny. Podczas pierwszego badania urazowego, stracił przytomność i został zabrany przez karetkę. Nie było z nim żadnego kontaktu, czuć było alkohol. W samochodzie widać było porozbijane butelki po piwie – mówi asp. szt. Marcin Gdula. Grzegorz G. ma 37 lat, mieszkał niedaleko miejsca wypadku. Przez kilka lat pracował jako wysokiej klasy specjalista elektronik za granicą. W związku z pandemią wrócił do Polski. - Usłyszał dotychczas dwa zarzuty – zarzut spowodowania wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym w stanie nietrzeźwości, a także zarzut prowadzenia samochodu osobowego w stanie nietrzeźwości. Mężczyzna nie przyznał się. Początkowo nie składał wyjaśnień, potem je złożył. Sprowadzają się do negacji okoliczności przedstawionych w zarzutach. Tłumaczy, że nie spożywał alkoholu i prawidłowo poruszał się po drodze – mówi Jacek Węgrzynowicz z Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu. „Idealnie dobrana para” Pan Mariusz i pani Marzena znali się od kilkunastu lat, byli zgodnym i szczęśliwym małżeństwem. Osierocili trzech synów. - Dla mnie to była idealna para pod względem dopasowania do siebie. To były dwie połówki całości. Dzielili pasje do motoryzacji, żona uczestniczyła w pasji Mariusza i bardzo go w niej wspierała – opowiada Adam Szprot, przyjaciel Mariusza i Marzeny. Pan Mariusz był utytułowanym kierowcą. Ostatni puchar zdobył dwa tygodnie przed śmiercią. - Mariusz był wybitnym kierowcą. Dbał o dziecko, miał świadomość, jak go wozić samochodem. Dzięki temu właśnie uratował swojego syna. To musiała być bardzo niecodzienna sytuacja. Jeśli byłaby szansa jakiejkolwiek reakcji, jestem przekonany, że Mariusz by to zrobił – dodaje Szprot. Zdaniem matki podejrzanego, Grzegorz G. mógł jechać szybko, ale kobiecie trudno jest uwierzyć w to, że jej syn mógł być pijany. - On wiózł piwo, po które pojechał. Nie wierzę w to, że był pijany – podkreśla pani Renata, matka Grzegorza G. Prokuratura nie pozostawia złudzeń. Badania krwi wykazały 2,89 promila alkoholu. Sprawdziliśmy, czy Grzegorz G. miał już wcześniej na swoim koncie inne wykroczenia drogowe. Okazuje się, że pod koniec kwietnia policja zabrała mu prawo jazdy za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym o 63 kilometry na godzinę. Mężczyzna odwołał się do sądu, a na czas rozprawy dokument został mu zwrócony. - Dla tamtej rodziny to jest ogromna tragedia, a dla dzieci niewyobrażalna. Musimy żyć z tym bólem do końca życia, bólem tamtej rodziny też. Myślę o nich bez przerwy, to coś strasznego. Oglądałam nawet mszę pogrzebową tych państwa. Zapamiętałam jedno zdanie księdza: „Nie wiemy nic o tamtym człowieku z wypadku, ale za to wiemy wszystko o Mariuszu i Marzenie”. To pięknie powiedziane, nie że to zabójca. Tylko nie wiemy nic o tamtym człowieku z wypadku – dodaje matka podejrzanego. Szczegóły wypadku jednoznacznie może wyjaśnić zapis z dwóch wideorejestratorów z samochodu Grzegorza G. Biegli jednak nadal nie wydali w tej sprawie opinii. Dziećmi Marzeny i Mariusza zajmuje się rodzina. 4.1K views, 63 likes, 67 loves, 12 comments, 41 shares, Facebook Watch Videos from ŻyWa Pracownia: Dawno temu żyła we Wsi kobieta, która miała trzech synów. Pewnego dnia zapadła na dziwną chorobę. on 27 stycznia, 2014 • Miała matka trzech synów: dwóch mądrych, nie frajerów, a trzeci, co był głupi, wszedł do Oeneru – oj dana dana dana oj dana dana dana a Leoś, co był głupi, wszedł do Oeneru. * I zaraz siedział tydzień z niedzieli do niedzieli, a bracia znakomicie w „Zodiaku” siedzieli – oj dana dana dana oj dana dana dana a bracia znakomicie w „Zodiaku” siedzieli. * Poprawia matka wałek, on wraca w poniedziałek, przewraca się na stolik, całość go boboli – oj dana dana dana oj dana dana dana przewraca się na stolik, całość go boboli. * Spłakało się matczysko, oj! starą głową kiwa: Po co to, Leoś, wszystko? Straszny z ciebie dziwak – oj dana dana dana oj dana dana dana Po co to, Leoś, wszystko? Straszny z ciebie dziwak. * Potrzebne toto komu, ta Polska, niech ją gryzą, ty spróbuj, może homo się zseksualizuj – oj dana dana dana oj dana dana dana ty spróbuj, może homo się zseksualizuj; * Na Żydów podaj składkę, Bormana nie obrażaj, ty swoją starą matkę na wstyd nie narażaj – oj dana dana dana oj dana dana dana ty swoją starą matkę na wstyd nie narażaj. Źródło: „Prosto z mostu” 6/1939 Kategorie:Satyra, ŹródłaTagi: Czasopisma, Dwudziestolecie, Gałczyński, Prosto z Mostu Katarzyna W. z Turzan koło Inowrocławia usłyszała zarzuty zabójstwa dwóch synów w wieku trzech i pięciu lat - poinformowała PAP w czwartek rzecznik prasowa Prokuratury Okręgowej w
Kategoria: Druga wojna światowa Data publikacji: Wojna jest straszna, bo giną na niej najbliżsi: ojcowie, mężowie, synowie, bracia. Czasem do domu poległego żołnierza przychodzi żałobny telegram wysłany przez jego dowódcę, czasem o zaginionym na froncie nie ma żadnych informacji przez wiele lat. Zdarza się i tak, że matka jednego dnia dostaje informację o śmierci trzech synów. Historia poszukiwania jednego żołnierza w samym środku wielkiej bitwy opowiedziana w filmie „Szeregowiec Ryan” nie jest wyssana z palca. Steven Spielberg inspirował się głośną w USA historią czterech braci Nilandów, z których dwóch (Robert i Preston) zginęło 6 i 7 czerwca 1944 roku w Normandii, a trzeci (Edward) dostał się do japońskiej niewoli w Birmie i uznano go z poległego. Dowództwo zdecydowało się ewakuować z linii frontu czwartego brata, Fredericka Nilanda, by matka nie musiała opłakiwać straty wszystkich synów. Doczekał końca konfliktu, pełniąc bezpieczną służbę w żandarmerii wojskowej w Stanach Zjednoczonych. Po wojnie z niewoli wrócił także Edward. Było czterech nas Podobna historia wstrząsnęła arystokratyczną niemiecką rodziną Blücherów. Jednak w tym przypadku matka nie miała tyle szczęścia, co pani Niland. Jej trzej synowie: Wolfgang, Leberecht i Hans-Joachim zginęli jednego dnia, w odstępie kilku godzin, w bitwie o Kretę. Czwartego – chociaż próbowano ocalić, odsyłając go z frontu do domu – także dopadł zły los. Bracia, o których mowa, byli potomkami Gebharda Leberechta von Blüchera, pruskiego marszałka, który pokonał Napoleona w bitwie pod Waterloo. W takiej rodzinie kariera wojskowa była czymś oczywistym. Męscy członkowie rodu służyli w armii niezależnie od okoliczności – także w okresie rządów Hitlera. Trzech z nich trafiło do jednostki spadochronowej Luftwaffe, czwarty był w Kriegsmarine. Najstarszy z braci, Wolfgang Henner Peter Lebrecht Graf von Blücher, urodził się w 1917 roku. W rodzinie mówiono na niego „Wolf”. W 1940 roku wstąpił ochotniczo do Fallschirmjäger. Walczył w Norwegii i Holandii, gdzie zdobył Krzyż Rycerski i Krzyż Żelazny. Po tych kampaniach wrócił do domu na odpoczynek, ale powołano go ponownie w związku z przygotowaniami do ataku na Grecję. Nekrolog braci von Blücher, niemiecka gazeta, czerwiec 1941 Średni brat, Leberecht Wilhelm Konstantin Wolf Axel Graf von Blücher, urodził się w roku 1922. W czasie II wojny światowej służył początkowo w Kriegsmarine, ale po zejściu na ląd poszedł w ślady Wolfa i też został spadochroniarzem. Najmłodszy, Hans-Joachim Gebhard Leberecht Graf von Blücher, urodził się w 1923 roku. Zapatrzony w starszych braci rzucił szkołę i – za zgodą matki – także zaciągnął się do elitarnych oddziałów spadochronowych. W 1941 roku, gdy miał wykonać swój pierwszy skok bojowy, miał tylko 18 lat. Desant na Krecie był także pierwszą misją bojową Leberechta. Zobacz również:Skoki spadochronowe, wybuchy i spektakularne sukcesy. Duchy w służbie Jego Królewskiej MościLisy pustyni rzadko dożywają starości. Samobójcy w służbie Jego Królewskiej Mości Operacja Merkury Niemiecki desant na Kretę, znany jako operacja Merkury, rozpoczął się 20 maja 1941 roku. Celem ataku było opanowanie greckiej wyspy, położonej strategicznie we wschodniej części Morza Śródziemnego. W operacji wzięło udział 22 tysięcy żołnierzy niemieckich i prawie 1200 samolotów. Wyspy broniło 40 tys. żołnierzy alianckich: brytyjskich, nowozelandzkich, australijskich i greckich oraz utworzone ad hoc oddziały lokalnej samoobrony. To miała być kombinowana operacja lotniczo-morska, ale – jak się okazało – wszystkie statki wiozące desant zostały zatopione lub rozproszone przez marynarkę brytyjską. W tej sytuacji walkę z obrońcami wyspy prowadziły tylko tzw. jednostki aeromobilne: żołnierze zrzuceni na spadochronach i przerzuceni z kontynentalnej Grecji szybowcami desantowymi. Desant wspierało lotnictwo bombowe i szturmowe. Niemcy nie mieli na Krecie czołgów i broni ciężkiej. Na spadochronach zrzucono im co prawda lekkie działa przeciwpancerne (np. 3,7 cm PaK 36 oraz bezodrzutowe 7,5 cm LG40), a nawet motocykle, które miały holować działa, ale było ich niewiele. Część „cięższego” sprzętu dostała się zresztą od razu po zrzucie w ręce Anglików. W tej bitwie obie strony wykorzystywały pojazdy i sprzęt zdobyty na nieprzyjacielu. Jako środki transportu służyły konie, osły i muły. Operacja Merkury, chociaż ostatecznie zakończyła się dla Niemców zwycięstwem i opanowaniem całej Krety, była prawdziwą krwawą rzeźnią dla Fallschirmjägerów. Ponieważ spadochronami nie dało się kierować w locie, wielu skoczków wylądowało między stanowiskami obrońców, gdzie natychmiast zostali zabici. Inni, którzy lądowali pojedynczo w różnych zakątkach wyspy, zostali wyłapani i wzięci do niewoli lub rozstrzelani na miejscu. Bild 141-0853 / CC-BY-SA Zrzut armaty 3,7-cm-PaK 36 przy użyciu spadochronów, Kreta, maj 1941 roku. Setki spadochroniarzy zginęły w krwawych szturmach na dobrze umocnione pozycje obrońców. Sam dowódca 23. batalionu, ppłk Leckie, zabił z rewolweru pięciu Niemców, którzy wylądowali na jego stanowisku dowodzenia. Szczególnie celnie strzelali stacjonujący pod Platanias Maorysi z 28. batalionu – jak później stwierdzili Niemcy, przerażająco wielu spadochroniarzy zginęło trafionych bezpośrednio w głowę – piszą autorzy „Spadochroniarzy Hitlera”. Po walkach Niemcy doliczyli się 3300 zabitych i 2600 rannych. Stracili też 350 samolotów transportowych, co było dotkliwym ubytkiem, bo uniemożliwiło kolejne tego typu operacje. Hitler uznał, że duże desanty spadochronowe „wyczerpały swoją formułę” i nie zdecydował się na prowadzenie tego typu działań na szerszą skalę. Spadochroniarze niemieccy skakali bojowo tylko w ramach działań doraźnych i misji specjalnych. Większe operacje desantowe przeprowadzono dopiero w 1943 roku na Leros i Kos, ale nie miały już znaczenia dla losów wojny. Został tylko jeden Wśród 3 tysięcy zabitych na Krecie spadochroniarzy było trzech braci Blücher. Wszyscy zginęli w okolicy Heraklionu, wszyscy tego samego dnia – 21 maja 1941 roku (w drugim dniu desantu). Według późniejszych ustaleń jeden z braci (Hans-Joachim) usiłował dostarczyć amunicję i środki opatrunkowe odciętemu przez Anglików z pułku Black Watch oddziałowi brata, Wolfganga. Obwiesił zdobycznego konia skrzynkami z amunicją, dosiadł go i ruszył galopem w kierunku okrążonych. I jeździec, i koń zostali trafieni na ostatnich metrach tej szaleńczej szarży, tuż przez stanowiskami niemieckimi. Wolfgang von Blücher zdążył się dowiedzieć, kto jechał z pomocą, a potem sam zginął. Tego samego dnia poległ także trzeci brat – Leberecht, którego oddział lądował pod ostrzałem brytyjskich czołgów. Ciała Leberechta nigdy nie odnaleziono. Od 19 maja rodzina nie miała żadnego sygnału życia od trzech spadochroniarzy. Dopiero cztery tygodnie później Gertruda von Nordheim (wdowa po grafie von Blücher) otrzymała list z informacją, że jej trzej synowie zginęli. Czwarty syn, Adolf Graf von Blücher, został natychmiast wycofany z jednostki Kriegsmarine, w której służył, i odesłany do domu. Jednak także on nie doczekał końca wojny. Zginął w 1944 roku od przypadkowego postrzału w czasie polowania. Spóźniony list Niemcy utrzymali się na Krecie do końca wojny. Alianci nie próbowali zdobywać wyspy, mając w pamięci masakrę podczas operacji Merkury. Garnizon wyspy skapitulował dopiero 12 maja 1945 roku. W 1974 roku, na mocy porozumień międzynarodowych, otwarto Niemiecki Cmentarz Wojenny w Maleme na Krecie. Są na nim pochowani dwaj bracia Blücher. Ich szczątki złożono we wspólnym grobie. Trzeci brat, którego ciała nie odnaleziono, został upamiętniony na tablicy epitafijnej. W uroczystości otwarcia cmentarza uczestniczyło kilkuset gości przybyłych z Niemiec. Wśród nich była Gertrud Freifrau von Ketelhodt (z domu von Blücher), siostra poległych spadochroniarzy. Com Maty Niemiecki Cmentarz Wojenny w Maleme na Krecie. „19 maja, dwa dni przed misją, Wolf wysłał do nas z list z Aten. Kiedy przesyłka dotarła do nas kilka dni później, moi bracia już nie żyli” – wspominała. Będąc na wakacjach na Krecie, warto zwrócić uwagę na ślady i pamiątki z okresu bitwy o wyspę i niemieckiej okupacji. Wśród Kreteńczyków pamięć tych zdarzeń jest ciągle żywa. Na cmentarzu w Maleme można bez trudu odnaleźć grób braci Blücher. Bibliografia: Beevor, Kreta. Podbój i opór, Znak. Nowakowski, M. Skotnicki, Spadochroniarze Hitlera. Niemieckie operacje powietrznodesantowe w latach II wojny światowej, Bellona. Jarmoła, Kreta 1941, Bellona. Antill, Kreta 1941. Atak niemieckich spadochroniarzy, Amercom. Zobacz również
.